RADOŚĆ GŁOSZENIA EWANGELII

 Autor: O. James Manjackal MSFS

„Nie jest dla mnie powodem do chluby to, że głoszę Ewangelię. Świadom jestem ciążącego na mnie obowiązku. Biada mi, gdybym nie głosił Ewangelii!” (1 Kor 9, 16)

Głoszenie Ewangelii wszelkiemu stworzeniu jest nakazem danym przez Jezusa Chrystusa wszystkim Jego wyznawcom (Mk 16, 15). Radością każdego kapłana, powołanego do stania się drugim Chrystusem, jest współpraca z Jezusem Chrystusem w dziele głoszenia Ewangelii oraz w posłudze uzdrawiania chorych. Podobnie jak Jezus został namaszczony Duchem Świętym w Jordanie do głoszenia Ewangelii i uzdrawiania chorych, każdy kapłan jest namaszczany do tej samej posługi podczas przyjmowania święceń kapłańskich, to znaczy do kontynuowania dzieł Jezusa Chrystusa na ziemi (Łk 4, 18, Dz 10, 38).

Nigdy nie myślałem, że zostanę kaznodzieją - ani podczas studiów w seminarium, ani na początku mego życia w kapłaństwie. Powodem tego były trema i kompleks niższości, które w przeszłości powstrzymywały mnie od publicznego występowania przed innymi w jakiejkolwiek formie; byłem bowiem nieśmiałym introwertykiem. Nie mogłem sobie wyobrazić siebie jako księdza-wagabundę jeżdżącego z miejsca do miejsca z Biblią w ręku i głoszącego Słowo Boże tysiącom ludzi, znosząc przy tym wielorakie próby, udręki i cierpienia. Wszystko czego pragnąłem i o co się modliłem, to bezpieczne i wygodne kapłaństwo. Dlatego też, aby zostać wykładowcą (co w moich oczach było wygodnym stanowiskiem), uzyskałem stopnie naukowe w zakresie Filozofii i Teologii. Gdy zostałem mianowany profesorem w Seminarium Fatimagiri w Nilambur w stanie Kerala, w owym czasie moje oczekiwania wzrosły - żywiłem wszak nadzieję, iż moi przełożeni wyślą mnie za granicę na dalsze studia.

Wyglądało na to, że Pan Bóg wysłuchał moją modlitwę po wyświęceniu mnie na kapłana. Zostałem bowiem wykładowcą w seminarium Świętego Franciszka Salezego w Ettumanoor (stan Kerala). Jednakże moja radość z wygodnego stanowiska wykładowcy nie trwała długo, ponieważ po kilku dniach zachorowałem na gruźlicę nerki i kamienie nerkowe. To dzięki modlitwie nowo nawróconego na katolicyzm człowieka zostałem uzdrowiony - zarówno fizycznie, jak i duchowo - w wyniku czego otrzymałem moc głoszenia Ewangelii i uzdrawiania chorych. Gdy Pan poprosił mnie o rezygnację ze stanowiska wykładowcy i  udanie się na cały świat w celu głoszenia Ewangelii, poczułem niepewność i wewnętrzne zagrożenie, jako że nie chciałem rezygnować z wygód i poczucia bezpieczeństwa, jakie zapewniało mi stanowisko wykładowcy w seminarium. Jednakże kiedy wyrzekłem te słowa: „oto jestem Panie, pójdę tam gdzie rozkażesz”, doświadczyłem wielkiej radości w duszy i otrzymałem odwagę i łaskę, mocą której potrafiłem zrezygnować z wszelkiego umiłowania i pragnienia światowych przyjemności i wygód. W konsekwencji podjęcia tej decyzji byłem w stanie zaryzykować rozpoczęcie życia z moim Jezusem – życia pełnego niepewności i braku poczucia bezpieczeństwa, a w rzeczywistości będącego życiem najbezpieczniejszym i najpewniejszym. Zatem kiedy w roku 1967 mój Prowincjał zapewnił mi miejsce do kontynuowania dalszych studiów na Uniwersytecie w Eichstatt (Niemcy), nie przyjąłem tej propozycji, ponieważ w tamtym czasie już odnalazłem radość głoszenia Ewangelii. W 1986 roku, gdy mój ówczesny Prowincjał przymusowo wysłał mnie do Rzymu w celu kontynuacji studiów na Uniwersytecie Angelicum, byłem “niespokojny”, jako że brakowało mi radości przepowiadania; potrafiłem jednak znaleźć czas podczas studiów, aby głosić w kilku miejscach we Włoszech. Pewnego razu Kardynał Lourdusami - Przewodniczący Kongregacji ds. Ewangelizacji Narodów (Propaganda Fide) oraz sponsor moich studiów - zadzwonił do mnie i powiedział: „Ojcze James, na tym uniwersytecie jesteś jak ryba wyjęta z wody, bo Twoją radością jest przepowiadanie, nie studiowanie; zatem zaprzestań tych studiów i jedź głosić Ewangelię”. Tak też - po uzyskaniu dyplomu zaledwie w dziedzinie Duchowości - wróciłem do Kerali, gdzie oddałem się głoszeniu Ewangelii.

Od czasu wygłoszenia moich pierwszych rekolekcji odnowy charyzmatycznej w kościele parafialnym w Mammood (diecezja Changanacherry) w lutym 1976 roku, w mojej posłudze kapłańskiej nie robię nic innego poza głoszeniem Słowa Bożego i uzdrawianiem chorych. Pan zabrał mnie do wszystkich zakątków świata, posyłając do 102 krajów na wszystkich pięciu kontynentach. Gdy wracam myślą do ostatnich 36 lat mego głoszenia,  łzy szczęścia i radości płyną mi z oczu, szczególnie gdy myślę o niezwykłej łasce, którą Pan mnie obdarzył i nadal obdarza podczas moich zawiłych podróży ewangelizacyjnych. Wielokrotnie byłem niezrozumiany przez katolików w Kerali oraz w innych miejscach. Zawsze starałem się głosić zdrową doktrynę Ewangelii i Kościoła, nie idąc na żaden kompromis w przepowiadaniu ani nie próbując interpretować autentycznej nauki w celu  przypodobania się komukolwiek czy zostania uznanym lub docenionym przez kogokolwiek. Często słowa, które wypowiadałem były ostre jak miecz obosieczny, mocne jak młot rozłupujący skałę i pełne żaru jak ogień trawiący las. Zawsze brzmiały mi w uszach te słowa św. Pawła: „głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, [w razie potrzeby] wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz” (2 Tm 4, 2).

W moim przepowiadaniu kładłem szczególny nacisk na potrzebę odmawiania Różańca świętego podczas modlitwy rodzinnej, na praktykowanie nabożeństwa do Najświętszej Eucharystii poprzez adorację Najświętszego Sakramentu oraz na używanie Krucyfiksu w chrześcijańskim życiu katolika. W konsekwencji pewna grupa przedstawicieli Kościoła katolickiego obrządku syromalabarskiego nie zrozumiała mnie i potępiła jako przeciwnika wszystkich obrządków. W rzeczywistości  szanowałem i byłem przychylny wszystkim trzem obrządkom praktykowanym w Kerali, głosząc rekolekcje w parafiach wszystkich tych obrządków oraz odprawiając Mszę świętą według ich poszczególnych rytów. Jednakże zawsze nalegałem na konieczność zachowania jedności w Kościele i w żadnym razie nie mogłem popierać niezdrowych postaw, czy też rozłamów wynikających z tendencji do współzawodniczenia pomiędzy zwolennikami poszczególnych obrządków. Niestety, to nieporozumienie doprowadziło do mojego porwania w kwietniu 1993 roku i wynikłych z niego cierpień, które pozostawiły trwałe blizny na moim ciele i duszy. Po tym jak porywacze zawiązali mi oczy, pobili mnie do tego stopnia, że złamali mi rękę i nogę; później wkładali mi igłę do penisa, ogolili mi głowę i zmuszali mnie do picia ich moczu. Wtedy to Duch Jezusa dał mi moc przetrwania tych tortur i ofiarowania wszystkich moich cierpień w intencji powodzenia mojej posługi. To On dał mi odwagę i łaskę, bym potrafił im przebaczyć i modlić się za nich. Im zależało tylko na jednym – abym przestał głosić Ewangelię.

Dobry Bóg, któremu oddałem się bez reszty zawsze trzymał mnie w Swoich miłujących dłoniach - szczególnie wówczas, gdy inni wyparli się mnie i odrzucili. Pan pozwolił mi się podnieść - młodym i energicznym – na wzór Feniksa, który powstał z popiołów! W istocie rzeczy tamto porwanie i wynikające z niego cierpienia stały się moim nowicjatem, który przygotował mnie do szczególnej posługi głoszenia Ewangelii pośród arabskich muzułmanów - we wszystkich krajach arabskich i islamskich. Cztery razy byłem uwięziony i pobity w Arabii Saudyjskiej, raz w Kuwejcie i raz w Omanie. Jednak ani porwanie, ani uwięzienie, ani prześladowanie, niebezpieczeństwa czy  zniewagi, ani też odrzucenie - nie pozbawiły mnie nigdy radości wypływającej z głoszenia Ewangelii. Nic nie było i nie jest w stanie odwieść mnie od miłowania Jezusa i Ewangelii! Kiedykolwiek natrafiałem na przejawy opozycji czy na jakiekolwiek inne przeszkody w moich podróżach ewangelizacyjnych, dobry Bóg tym bardziej trwał przy mnie - darząc mnie mocą, łaską i męstwem do jeszcze bardziej gorliwego działania. To Pan przemieniał wszelkie moje smutki w radość i to On sprawiał, że wszystkie moje cierpienia owocowały najobfitszymi błogosławieństwami i łaskami -  spływającymi zarówno na mnie, jak i na moich współpracowników. Ani przełożeni, ani współbracia, ani przyjaciele, ani prześladowcy, ani wrogowie nigdy nie byli w stanie pozbawić mnie radości płynącej z przepowiadania, czy  też powstrzymać mnie od głoszenia. Zawsze raduję się w Panu. Radość w Panu jest moją mocą!

To wspaniałe i cudowne, że Pan posyła mnie do krajów i ludów, których języka i kultury nie znam. Pochodzę z Kerali w Indiach i płynnie potrafię mówić jedynie w moim ojczystym języku malayalam oraz łamaną angielszczyzną. Dlatego też cudem jest fakt, że Pan posyła mnie do Niemców, Hiszpanów, Francuzów, Portugalczyków, Włochów, Chorwatów, Polaków, Czechów, Słowaków, Rosjan i Chińczyków - mówiących różnymi językami i posiadającymi odmienne kultury - abym głosił Ewangelię setkom tysięcy ludzi. Z własnego doświadczenia wiem, że różnice językowe i kulturowe nie stanowią bariery w głoszeniu Królestwa Bożego. Zdaję sobie sprawę z faktu, iż nie jestem obdarzony szczególną elokwencją ani nie mam daru przekonywania w moim sposobie wysławiania podczas głoszenia; wszelkie moje przepowiadanie oraz potwierdzające je znaki i cuda są przejawem działania Ducha Świętego -  Ducha Chrystusa, który działa we mnie. Głównymi źródłami mojej mocy są Najświętsza Eucharystia, osobista modlitwa oraz celibat, jak również modlitwa wielu na całym świecie.

Wspaniała to radość widzieć owoce głoszenia Ewangelii. Wielkim szczęściem jest świadomość, iż ludzie są wybawiani z tsunami grzechu. W dzisiejszych czasach jakże prawdziwie brzmią słowa wypowiedziane przez proroka Ozeasza: „Naród mój ginie z powodu braku nauki” (Oz 4, 6). Obecnie nawet sami chrześcijanie nie znają Chrystusa jako jedynego Zbawiciela i nie rozumieją jak bardzo potrzebują Kościoła oraz korzystania z sakramentów dla swego zbawienia. Raduję się w Panu i wysławiam Go widząc nawracanie się tylu ludzi - zarówno tych, co nie wierzyli uprzednio w Chrystusa, jak również chrześcijan, którzy odeszli od wiary i zbawienia. Kiedy ludzie odchodzą od grzechu, zanieczyszczenie grzechem sprowadzające przekleństwo na ziemię zmniejsza się, a na planetę spływa błogosławieństwo. Gdy człowiek (będący koroną stworzenia) powraca do Boga, wówczas błogosławieństwo spływa na ptactwo powietrzne, na ryby morskie, na zwierzęta polne oraz na wszelkie stworzenie na ziemi - żywe, czy nieożywione - wszak wszystko to zostało stworzone dla człowieka, a człowiek dla Boga. Dlatego też głoszę Ewangelię wszelkiemu stworzeniu - zgodnie z nakazem Pana.

Napełnia mnie wielka radość, gdy widzę wiele uzdrowień fizycznych i duchowych podczas sprawowania mojej posługi! Ogarnia mnie ogromne poczucie szczęścia, gdy jestem świadkiem powrotu do życia w miłości i jedności wielu par małżeńskich (uprzednio będących w separacji), które przebaczają sobie nawzajem i okazują sobie wzajemną akceptację. Wysławiam Pana radośnie, kiedy widzę ludzi uwalnianych z mocy szatana i złych duchów, uzdrawianych z depresji, niepokojów, lęków, poczucia winy, jak również z tendencji samobójczych i przestępczych oraz z nałogów narkomanii, palenia papierosów, alkoholizmu, masturbacji, homoseksualizmu, pornografii, itp. Nie mogę nie radować się, gdy widzę sparaliżowanych i chromych wstających i chodzących, niewidomych odzyskujących wzrok, głuchych odzyskujących słuch oraz cierpiących na raka, stwardnienie rozsiane, chorobę Parkinsona, łuszczycę i inne nieuleczalne choroby otrzymujących uzdrowienie podczas modlitwy i powracających do normalnego życia i pracy. Kiedy ludzie doświadczają nowego narodzenia z Ducha Świętego w wyniku mego głoszenia, czuję się jak ojciec wielu dzieci; istotnie wielu biorących udział w moich rekolekcjach nazywa mnie ‘tatą’.

Kiedy jestem świadkiem tych wszystkich znaków i cudów mających miejsce podczas głoszonych przeze mnie rekolekcji i konwencji, coraz bardziej zdaję sobie sprawę z mojej nicości.Wiem, że to Jezus, który żyje we mnie głosi i czyni cuda mocą Swojego Ducha. Wierzę, iż jestem jedynie osiołkiem niosącym Jezusa na plecach do świątyń jerozolimskich, którymi są ludzkie serca. Gdy mówi się dobrze o mojej posłudze z wyrazami uznania, zawsze odpowiadam tym, którzy te pochwały wyrażają, by oddali je wszystkie Jezusowi, którego niosę na plecach.  Zawsze świadom jestem słów Jezusa: „Tak mówcie i wy, gdy uczynicie wszystko, co wam polecono: "Słudzy nieużyteczni jesteśmy; wykonaliśmy to, co powinniśmy wykonać"(Łk 17, 10). Jestem już u schyłku życia - mam 67 lat. Niedawno przeszedłem operację serca; mam spuchniętą nogę i różne krwawiące rany na ciele, lecz jedynym moim pragnieniem jest głoszenie Ewangelii do ostatniego tchnienia. Proszę czytelników tego artykułu o modlitwę w intencji mojego zbawienia, o które zabiegam z bojaźnią i drżeniem. Łaska i pokój naszego Pana Jezusa Chrystusa niech będą z Wami wszystkimi.

  Wróć do poprzedniej strony